![n :)](./images/smilies/001.gif)
W zasadzie pierwszym symptomem było zapalenie nerwu wzrokowego, dość nietypowe bo wewnątrzgałkowe. Było to 3 lata temu, w maju 2008. Pewnego dnia zaczęło łzawić mi oko, pojawiła się drobna mgiełka. Jak każdy facet nie lubię lekarzy, więc przez pierwsze 3 dni nic sobie z tego nie robiłem, ale mgła zaczęła się powiększać z dnia na dzień. Poszedłem więc do okulistki, która stwierdziła że świetnie widzę (widziałem nawet najmniejsze literki, gdyż ta mgła była ruchoma i czasami byłem w stanie zobaczyć wzsystko wręcz idealnie, jak wcześniej) i odesłała mnie do domu. Na następny dzień znowu pojawiłem się pod drzwiami jej gabinetu, po raz kolejny mnie zbadała, znowu nic nie wykryła. Podejrzewała nawet, że próbuję wyślizgać się od obowiązku wojskowego, jednak gdy ją uświadomiłem iż jestem pionierskim rocznikiem, który wojsko ma nieobowiązkowe, trochę się skonfundowała, ale wysłała mnie po raz kolejny do domu. Gdy przyszedłem na następny dzień nie widziałem już tablicy z literkami, więc spróbowała łatwiej. "Ile widzisz palców?" Nie widziałem ręki. Gdy otworzyłem drugie oko i zobaczyłem, że trzyma ona dłoń 10cm przed moim lewym okiem dotarło do mnie (i do niej nareszcie), że sytuacja jest bardzo poważna. Od razu pojechałem do szpitala, gdzie dopiero po MR wyszło, że to zapalenie wewnątrzgałkowe, nie do zdiagnozowania bez MR. Dostałem sterydy, 2 tyg w szpitalu i do domu, wzrok wracał przez rok do dawnej formy, dziś już jest ok.
Gdy później zjawiłem się na WKU po ukończeniu szkoły licealnej, zapytano mnie czy ktoś w rodzinie nie chorował na stwardnienie rozsiane. Odpowiedziałem, że nie, ale nie wiedziałem skąd to pytanie (jedyne jakie mi zadano po za 'dobrze sie pan czuje?').
Dopiero w tym roku, w czerwcu dostałem drugiego rzutu choroby. Gdy jechałem z mojego rodzinnego Tarnowa do Krakowa gdzie studiuję, zobaczyłem że kuleję na jedną nogę. Nienaturalnie również się zmęczyłem podróżą z dworca na akademik, gdzie mieszkam. Byłem tam zmęczony, że nie poszedłem na zajęcia obowiązkowe. Przespałem się chwilę a gdy się obudziłem czułem mrowienie na ręce. Najpierw zbagatelizowałem ten szczegół, bo przecież mogłem usnąć na ręce czy coś. Ale mrowienie nie ustawało a kulałem coraz mocniej. Po kolejnej godzinie skonsultowałem się ze znajomą, której mama kiedyś pracowała w szpitalu, obecnie posiada własną klinikę, to właśnie ona kazała mi jechać w tamtej chwili do szpitala. Nie mając wielkiego wyboru pojechałem tam, no i zostałem na kolejne 6 tygodni. Najpierw 3 tygodnie na neurologii, wszelkie badania. W międzyczasie straciłem całkowicie władze w lewej nodze na którą kulałem oraz władzę w ręce, która wcześniej tylko mrowiła. Całe ciało było jakieś dziwne. Gdy się goliłem rano, nie czułem że się zaciąłem, nie czułem gorącej wody pod prysznicem szpitalnym. Po dwóch tygodniach, punkcji, MR rdzenia i głowy, poinformowano mnie że jestem chory na SM. Powiedziano mi że zaczyna się to często od zapalenia nerwu wzrokowego i dlatego na WKU padło pytanie o SM w rodzinie. Szczęśliwie udało mi się od razu dostać na oddział rehabilitacyjny, dlatego pobyt mój trwał tak długo. Wyszedłem ze szpitala w połowie lipca, podczas gdy trafiłem tam w pierwszych dniach czerwca. Chodziłem już prawie dobrze, mięśnie w ręce były słabe, ale zaczynałem ruszać palcami, nadgarstkiem, wszystko wyglądało na coraz lepsze.
Dziś po 4 miesiącach czuję się już dobrze, choć miewam 'dziwne' dla zdrowych bóle mięśniowe. Boli mnie, że nie mogę biegać jak dawniej, chodzić na siłownie ani nawet się odchudzać. Wszystko to rzekomo dla mojego dobra, ale ja wiem, że jeśli będę silny psychicznie to dam sobie radę, nawet ćwicząc na siłowni czy spacerując długo (względnie biegając). Tylko nie mogę tego robić za szybko, zbyt nerwowo, bo nie o to chodzi. Nawet zacząłem lubić siebie, mimo iż nie spełniłem swojego celu, wyznaczonego półtora roku temu, kiedy powiedziałem sobie że zrzucę 40kg, wówczas będąc otyłym. Straciłem 34kg i dostałem bezwzględny zakaz odchudzania się (organizm ma inne priorytety niż walka z niedożywieniem, wiadomo) co znaczy nie mniej, nie więcej, że największe z wyzwań zakończyło się jakąś porażką, mimo iż cel był w zasięgu ręki (34 kg w 13 miesięcy, wystarczyłoby mi 4 kolejne miesiące).
Mimo wszystko jestem pozytywnie nastawiony do życia, bo wierzę w autosugestię a dokładniej w jej moc. Wiem, że każdy kto nie widzi w sobie nic dobrego i powtarza sobie że będzie nikim, właśnie owym nikim zostanie i vice versa, gdy powtarzamy sobie, że zajdziemy daleko, to nic nas nie zatrzyma. Autosugestia to siła w środku, dzięki której można osiągnąć wszystko
![n ;)](./images/smilies/004.gif)
Pozdrawiam
M.