Uważam, że dopóki objawy nie są zbyt widoczne, i funkcjonuje się w miarę normalnie, to nie ma powodu, żeby informować o chorobie. Wyjątek to najblizsza rodzina, która pewnie i tak już sporo wie, bo tej choroby nie diagnozuje się z dnia na dzień.
U mnie sytuacja wyglądała tak, że kilka osób z najbliższego otoczenia, a tak się składa, ze to jednoczesnie znajomi z pracy, wiedziało od razu - w tym mój szef. Zreszta objawy miałam widoczne - w ciągu kilku miesięcy zaczęłam bardzo wyraźnie kuleć, a w tej chwili chodzę tak, ze przykro patrzeć. Po ok. półtora roku chorowania przeszłam (na własne życzenie) na 75% etatu. Pracę mam na szczęscie taką, że choroba nie odebrała mi mozliwosci jej wykonywania. W pracy nie spotkałam się nigdy z niczym innym, jak tylko z życzliwoscią. W tej chwili większość osób, z którymi stykam się na gruncie zawodowym przypuszczalnie wie, że to SM. Ostatnio pewnie dowiedziało sie jeszcze więcej osób. Założyłam sobie subkonto przy PTSR, by ci, którzy chcą wpłacali ten słynny 1% (program leczenia i rehabilitacji). No więc ci bliżsi znajomi poinformowali pewnie tych dalszych.
Wkrótce po diagnozie powiedziałam o niej najblizszej rodzinie (lekarze), ukryłam chorobę przed starszymi (zeby nie martwic) lub dalszymi krewnymi (bo co ich to obchodzi).
Sąsiadów nie informuję, mówię ogólnie o kłopotach z chodzeniem - w moim wieku juz zwykle każdemu cos dolega. Litościwych spojrzeń i tak nie widzę, bo muszę cały czas bardzo uważnie patrzec pod nogi.
A tak nawiasem mówiąc - jeśli już o czyms komus mówimy, zawsze trzeba wziąć po uwagę ryzyko, że informacja zostanie przekazana dalej. Czasem nawet w dobrej wierze, ale jednak. Pozdrawiam