Wkłucia wykonywano cztery razy (niestety, byłam królikiem doświadczalnym dla stażysty) i co prawda obiecywano mi, że punkcja nie boli (i pewnie nie boli, jeśli jest wykonywana prawidłowo), ale w moim przypadku doktor zamarzył sobie pogrzebać trochę igłą w kręgosłupie, wobec czego odczuwałam obezwładniający ból w lewym biodrze. Nie płakałam, ale przyznam: kiedy poczułam uderzenie bólu, tak niesamowicie się wydarłam (jak dinozaur na polowaniu
![:-P](./images/smilies/003.gif)
![:oops:](./images/smilies/054.gif)
Po tej sympatycznej przygodzie kazano mi leżeć przez godzinę na brzuchu, a później w jakiej pozycji sobie życzę przez następne 7 godzin, byle by tylko się nie podnosić. I tak też uczyniłam. Przez pierwsze dwa dni nie odczuwałam żadnych symptomów zespołu popunkcyjnego, co, w obliczu tego, co się działo na piekielnym stole, bardzo zaskoczyło pielęgniarki. Trzeciego dnia natomiast zaczął się horror. Migrenowy ból głowy przy wstawaniu, ból kręgosłupa, sztywny kark, światłowstręt, zamglony obraz, naprzemienne bóle bioder. Bez wątpienia mogę powiedzieć, że przeżyłam prawdziwy horror. Wtedy byłam przekonana, że to efekt rzutu... Dopiero lekarz wyprowadził mnie z błędu. Przeszło po dwóch tygodniach.
Nie życzę tego absolutnie nikomu.
![:2:](./images/smilies/029.gif)