Odkąd pamiętam bałam się szczepionek. Zawsze był jakiś strach, że jeśli choć trochę jestem przeziębiona to zachoruję na to, przeciw czemu się właśnie szczepię. Na szczęście bystre higienistki na jakiekolwiek pociągnięcie nosem z mojej strony odsyłały mnie niezaszczepioną i czekałam na następny termin. Na grypę się nigdy nie szczepiłam więc nie widziałam powodu, dla którego miałabym o tym rozmawiać z neuro. Temat pojawił się przy pierwszej mojej bytności w toruńskim szpitalu, gdzie zdiagnozowano mnie powtórnie (cała sterta papierów z Wroc. jakby nie przekonywała lekarzy, że mam SM) i przy wyjściu w zaleceniach się pojawiło: prowadzenie higienicznego tryby życia, unikanie przeziębień i przegrzania i co mi powiedział doktor na do widzenia (niestety, na piśmie tego nie mam): nie szczepić się przeciw grypie. Ponad rok później poszam do doktora prywatnie i przy okazji zahaczyłam go o te szczepienia, dlaczegóż to powinnam ich unikać. "Szczepionka tylko niepotrzebnie pobudzi pani układ immunologiczny, co w pani przypadku jest niewskazane. A na grypę pani i tak zachoruje, jak trafi pani na inny szczep". Krótko, konkretnie i na temat
Dzieciaków najchętniej nie szczepiłabym w ogóle, a tak to szczepię tylko obowiązkowymi. Na rota to mi nawet pielęgniarka od szczepionek powiedziała, że jak dzieć nie idzie do żłobka a w domu przestrzega się podstawowych zasad higieny to nie potrzeba. A jak byłam swojego czasu z Młodą w szpitalu to była tam dziewczynka, co dość ostro przechodziła ratawirusa. Matka zrozpaczona... bo dzieć był zaszczepiony.