widzicie, problem polega na tym, że mam wrażenie, że potraktowali mnie jakoś tak przedmiotowo. oni prowadzą jakieś swoje badania i obawiam się, że wcale to nie będzie dla mnie dobre jeśli się zdecyduję do nich pójść... jakieś takie niezbyt dobre wrażenie na mnie pani dr wywarła, po 5 min rozmowy znudziłam ją swoimi pytaniami i doszła do wniosku, że nie ma sensu więcej rozmawiać więc mam się zdecydować albo nie i zakończyła rozmowę bo była zajęta. a mnie to nie pasi.
poza tym jeśli do tej proy wszyscy lekarze mówili, że na obecną chwilę nie da się postawić diagnozy to jak ona może powiedzieć bez obejrzenia nawet wyników, którymi dysponuję, że albo postawią diagnozę albo wykluczą? wydaje mi się, że zrobią to na siłę czyli jeśli w płynie coś wyjdzie to będę miała diagnozę a jeśli w płynie nic nie wyjdzie to dojdą do wniosku, że jestem zdrowa
z tego co wiem to zmian powinno być 9 w określonych miejscach, powinnam mieć dwa rzuty itd. by postawić diagnozę. a ja mam dwie zmiany z czego chyba jedna jest we właściwym miejscu, rzutu nie miałam "zdiagnozowanego", potencjały z zeszłego roku sa ok, generalnie czuję się nieźle. więc jeśli nic nowego w badaniach nie wyjdzie a ew. tylko badanie płynu coś wykaże to na podstawie czego oni chcą stawiać diagnozę?
i odwrotnie: jeśli w płynie nic nie wyjdzie to jak chcą wykluczyć sm skoro zmiany w MRI były i są, skoro objawy jakieś mam?
i bądź tu człowieku mądry...