Kącik złego humoru
Moderator: Beata:)
Jukka - tak bardzo mi przykro i bardzo Ci współczuję. I jeśli moge coś Ci poradzić to napiszę - nie poddawaj się rozpaczy. Ja po śmierci ojca przez wiele miesięcy żyłam w takim stresie, że zaczęły się wszystkie moje choroby - poprzez nadczynność tarczycy do sm. Wiem - będzie Ci bardzo ciężko ale pomyśl o dzieciach, o mężu o sobie.
Jesteś taka dzielna - trzymaj się Jukka
Jesteś taka dzielna - trzymaj się Jukka
Blanka, Beata, sk, Jolcia, Zosiek, Łukasz, Iwona, Renia, Marika, Lotka
To nie jest tak, że śmierć ojca była dla mnie jakimś wielkim szokiem, pożegnał się ze mną i wnuczkami już jak byłam ostatni raz we Wrocławiu. Właściwie to sam fakt śmierci nie był dla mnie wielkim szokiem, bo z tym się liczyłam od jakiegoś czasu. Przeraża mnie, jak do tego doszło. Ojciec był z tych, co jak miał być operowany, to zgadzał się od razu, bo bardziej od śmierci na stole operacyjnym bał się niepełnosprawności. Rok temu był w szpitalu i któregoś dnia usłyszał: właściwie to mieliśmy pana operować, ale wypadł pan z kolejki. Ale nic nie poradzili co może z tą powiększającą się zmianą na płucach (nie, to nie jest nowotwór, ale nie wiemy, co to jest) robić. Ostatnio plecy bolały go tak, że przepisali mu silny lek przeciwbólowy. Bez dochodzenia przyczyn bólu. Lek był tak silny, że się zaczęły problemy z przewodem pokarmowym. Jak już byłam we Wroc. to było tak, że co zjadł, to wymiotował. Jak już matka zawiozła go do szpitala (sama procedura trwała jakieś dwa dni) to spędziła z nim tam cały dzień, żeby go w ogóle raczyli przyjąć, choć już stać nie był w stanie. Przyjęli go, przewieźli do innego, dwa dni się zastanawiali kiedy podjąć decyzję, czy będą operować. Dzień po tym, jak podjęli decyzję, że jednak nie podejmują się operacji, zmarł. Konkretnie - udusił się. Ja rozumiem, że każdy jest śmiertelny, że czasem lekarze są bezsilni, ale chociaż tyle mogliby zrobić żeby się pacjent choć trochę mniej męczył przed śmiercią. A oni nawet w tym celu nie zrobili nic.
I tak jakoś odnoszę wrażenie, że na pogrzebie więcej będzie złości na służbę zdrowia niż żalu po zmarłym. Inaczej się opłakuje zmarłego, co do którego się wie, że zmarł w spokoju, że nic się nie dało zrobić, inaczej - jak się wie, że nikt nic nie próbował zrobić, żeby chociaż ulżyć w cierpieniu.
To nie jest tak, że śmierć ojca była dla mnie jakimś wielkim szokiem, pożegnał się ze mną i wnuczkami już jak byłam ostatni raz we Wrocławiu. Właściwie to sam fakt śmierci nie był dla mnie wielkim szokiem, bo z tym się liczyłam od jakiegoś czasu. Przeraża mnie, jak do tego doszło. Ojciec był z tych, co jak miał być operowany, to zgadzał się od razu, bo bardziej od śmierci na stole operacyjnym bał się niepełnosprawności. Rok temu był w szpitalu i któregoś dnia usłyszał: właściwie to mieliśmy pana operować, ale wypadł pan z kolejki. Ale nic nie poradzili co może z tą powiększającą się zmianą na płucach (nie, to nie jest nowotwór, ale nie wiemy, co to jest) robić. Ostatnio plecy bolały go tak, że przepisali mu silny lek przeciwbólowy. Bez dochodzenia przyczyn bólu. Lek był tak silny, że się zaczęły problemy z przewodem pokarmowym. Jak już byłam we Wroc. to było tak, że co zjadł, to wymiotował. Jak już matka zawiozła go do szpitala (sama procedura trwała jakieś dwa dni) to spędziła z nim tam cały dzień, żeby go w ogóle raczyli przyjąć, choć już stać nie był w stanie. Przyjęli go, przewieźli do innego, dwa dni się zastanawiali kiedy podjąć decyzję, czy będą operować. Dzień po tym, jak podjęli decyzję, że jednak nie podejmują się operacji, zmarł. Konkretnie - udusił się. Ja rozumiem, że każdy jest śmiertelny, że czasem lekarze są bezsilni, ale chociaż tyle mogliby zrobić żeby się pacjent choć trochę mniej męczył przed śmiercią. A oni nawet w tym celu nie zrobili nic.
I tak jakoś odnoszę wrażenie, że na pogrzebie więcej będzie złości na służbę zdrowia niż żalu po zmarłym. Inaczej się opłakuje zmarłego, co do którego się wie, że zmarł w spokoju, że nic się nie dało zrobić, inaczej - jak się wie, że nikt nic nie próbował zrobić, żeby chociaż ulżyć w cierpieniu.
Jukka, dopiero teraz doczytałem o śmierci Twojego taty. Współczuję Ci bardzo i tak jak wszyscy wyżej podpisani, jestem z Tobą..
Lekarze ( przepraszam tych " dobrych " lekarzy ) bardzo często nie chcą pomóc. No cóż kierują się nie tymi wartościami, których kiedyś tak ładnie w czasie studiów, uczyli się na pamięć.
Jukka pisze:rozumiem, że każdy jest śmiertelny, że czasem lekarze są bezsilni
Lekarze ( przepraszam tych " dobrych " lekarzy ) bardzo często nie chcą pomóc. No cóż kierują się nie tymi wartościami, których kiedyś tak ładnie w czasie studiów, uczyli się na pamięć.
Konwalia, Anula, Wojtek, David, Dorota
Już jest dobrze. Dziś wróciłam z Wrocławia i w sumie mogę powiedzieć, że pogrzeb dodał mi sił. Ksiądz miał ładne, optymistyczne kazanie, że jako chrześcijanie nie smucić się powinniśmy a radować, bo w końcu ojciec już jest na lepszym świecie. Podobnie mówił drugi ksiądz, ale u niego trochę ton przeczył słowom... No, ale to brat mojego ojca, więc mimo wszystko trudno mu było się radować, zwłaszcza że jeszcze niedawno (niecały miesiąc temu) wspólnie świętowali 90. urodziny księdza, w Zakopanem, czyli ojciec miał jeszcze siły, żeby tam pojechać. No a skoro mój schorowany ojciec miał siły zwiedzać Polskę, by świętować z rodzeństwem teraz całe pozostałe przy życiu rodzeństwo, bez względu na odległość i stan zdrowia (wiek wszystkich to 80+) zjechało się na pogrzeb, z małżonkami, niektórzy z dziećmi i wnukami. Więc stypa dość szybko przekształciła się w zjazd rodzinny, a to wśród rodzeństwo mojego ojca już baaaardzo długoletnia tradycja. I tak sobie pomyślałam, że ojcu by się ten jego pogrzeb spodobał. No i wiedząc, jak spędził ostatnie dni czy tygodnie życia, myślę, że to dobrze, że już nie cierpi.
Już jest dobrze. Dziś wróciłam z Wrocławia i w sumie mogę powiedzieć, że pogrzeb dodał mi sił. Ksiądz miał ładne, optymistyczne kazanie, że jako chrześcijanie nie smucić się powinniśmy a radować, bo w końcu ojciec już jest na lepszym świecie. Podobnie mówił drugi ksiądz, ale u niego trochę ton przeczył słowom... No, ale to brat mojego ojca, więc mimo wszystko trudno mu było się radować, zwłaszcza że jeszcze niedawno (niecały miesiąc temu) wspólnie świętowali 90. urodziny księdza, w Zakopanem, czyli ojciec miał jeszcze siły, żeby tam pojechać. No a skoro mój schorowany ojciec miał siły zwiedzać Polskę, by świętować z rodzeństwem teraz całe pozostałe przy życiu rodzeństwo, bez względu na odległość i stan zdrowia (wiek wszystkich to 80+) zjechało się na pogrzeb, z małżonkami, niektórzy z dziećmi i wnukami. Więc stypa dość szybko przekształciła się w zjazd rodzinny, a to wśród rodzeństwo mojego ojca już baaaardzo długoletnia tradycja. I tak sobie pomyślałam, że ojcu by się ten jego pogrzeb spodobał. No i wiedząc, jak spędził ostatnie dni czy tygodnie życia, myślę, że to dobrze, że już nie cierpi.
Zmienię temat ,ale Jukka-też o tym chamstwie pseudomedyków pisałaś .Bylismy z tatą w Gliwicach na naświetlaniu.Ludzie z różnych stron kraju tam przyjezdzają .Bardzo chorzy ludzie .Więc siedzimy-godzina ustalona ,ale ludzie przed nami-ok.-sprawa jasna ,ale ok 10-10.30 Wychodzi trzaskajac drzwiami z jednego z 'gabinetów pan "lekarz"-i drąc się na cały korytarz ,że za 4 godz ma byc w Łodzi. Leć facet chocby na mopie ,ale się nie drzyj chamie .Nie dość tego kobieta ,po chemii ,słaba na wózku-tez chyba z daleka ,bo rodzina oodawała jej kawę do picia i ..wypadł tej chorej kobiecie kubek z reki .W tym momencie wołano ja do gabinetu potem szybko na tomog.i kawa została na podłodze .Pani sprzątajaca idąc dumnym krokiem stwierdziła ,ze to nie jaj rejon i ..poszła .Więc trafił mnie szlak-poszłam do recepcji -niech to ktos sprzątnie ,co ma kro chory noge złamać i usłuszałam że jestem trzecia ,która to zgłasza i juz dzwonili .I -poprostu rozdarłam japę. I sama sie zdziwiłam ,nie załatwiam rzeczy w ten sposób-ale jak jak nie tak
Jak życ NWZ-cie jak zyc .
Jak życ NWZ-cie jak zyc .
Blanka
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 570 gości