Jakoś wytrzymuję, a pomógł mi jeden dietetyk, do którego w sierpniu zeszłego roku trafiłem. Na wyraźną, nie znoszącą odmowy, a popartą różnymi strasznymi argumentami prośbę żony
Facet mnie wkurzył poddając w wątpliwość i nawet otwarcie wyśmiewając moje szczere zapewnienia, co do NAPRAWDę znikomych ilości kalorii wchłanianych co dzień. Pomyślałem sobie - Toś ty taki cwaniak. Ze mnie się będziesz wyśmiewał... no to ja ci pokażę.
I pokazałem
Po miesiącu w czasie następnej wizyty kilka razy musiałem zapewniać, że liczba, jaką mu pielęgniarka na świstku (po uprzednim mnie zważeniu) zapisała nie jest ani pomyłką, ani rozmiarem mojego buta.
Pierwszy miesiąc zaskutkował spadkiem wagi o 10 kg. Był wyraźnie szczęśliwy, że jego metody są takie skuteczne. Już się więcej u niego nie pokazałem. Złość z czasem mi przeszła, ale nawyk rezygnacji z kolacji i znacznego ograniczenia porcji został. I niczego mi nie brakuje. Do tych 10 kg dołożyłem jeszcze 20 i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze ze 20 kilo stracić. Uczciwie muszę przyznać, że gdybym się nie wpienił na gościa, nie wiem, czy poszłoby tak łatwo. Teraz sam nie mogę zrozumieć, dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej.