Muszę się wygadać. Nie mogę myśleć i mówić, że jestem chora. Od razu mam doła i "gula" w żołądku. Nie dam rady również czytać i widzieć ludzi, którzy już leżą i nie są w stanie nic przy sobie zrobić. Czy to znaczy że jestem egoistką?
Pewnie trochę tak, ale jak staram się normalnie żyć, mimo bólu i ograniczeń to jest jakoś prościej.
Wiem, że ta choroba jest nieobliczalna i mam nadzieję, że nie skończę jak "warzywo", że dobry Bóg mnie zabierze jak już nie będę mogła nic zrobić na ziemi.
Ale nie jestem jeszcze gotowa na ciężkie przypadki naszego "choróbska".
Wstyd mi , przykro i smutno
Nie mam oporów do chorych na jakieś inne choroby, no ale SM działa na mnie jak "płachta na byka".
Jeszcze jak byłam nastolatką widziałam program w TV, jak kobieta na wózku chora na SM prosiła o śmierć.
Od tamtej pory mam to przed oczami i jak stwierdzono, że mam to samo to świat mi się zawalił
Powiedzcie, czy można przezwyciężyć ten strach?
Jeżeli tak to kiedy?